VII.               „Żołnierze strzelają, Pan Bóg kule nosi…”.

 

         Nadszedł ciężki czas wojennych zmagań. W chaosie jaki zapanował nad Europą, obudziły się w narodach najgorsze instynkty. Fale nienawiści przetoczyły się przez kraje, a prężnie rozwijające się ruchy nacjonalistyczne osiągnęły swoje apogeum. Także Kochawina, zamieszkana przez różne narodowości i wyznania, znalazła się w centrum wojennego koszmaru. Polacy i Ukraińcy mordowali się wzajemnie. Trwały prześladowania i wywózki Polaków na Sybir. Palono wsie i domy. Strach i terror obezwładniał i paraliżował mieszkańców.

         Rozpoczęły się prześladowania duchowieństwa. Niszczono wszelkie dzieła, jakie pracowicie budowali w latach pokoju. Odbierano im mienie, nie pozostawiając środków do życia. Tragiczny los spotęgowały klęski żywiołowe. Głód, który nastał po powodzi w 1942 roku dołożył trosk mieszkańcom.

         W tym czasie w kochawińskim kościele, nadal na przekór tym ciemnym czasom, trwały odpusty i nabożeństwa. Lud garnął się do swojej Matki, aby pod Jej opiekuńczym płaszczem doczekać końca wojny.

         12 września 1942 roku urząd proboszcza objął o. Józef Piecuch SJ. Przypadł mu w udziale najczarniejszy moment: był świadkiem masowych mordów na swoich rodakach, musiał patrzeć jak jego parafianie ginęli z rąk nacjonalistów.

         Najkrwawszy czas przypadł wiosną 1944 roku. Zorganizowane grupy banderowców masowo napadały w tym czasie na Polaków. Zaczęto się obawiać także o miejsca najświętsze. Do tej pory Ukraińcy szanowali Obraz Kochawińskiej Pani, po wkroczeniu wojsk sowieckich wszyscy mieli świadomość, że sytuacja może ulec zmianie.

         Zbliżał się front do Kochawiny, ks. arcybiskup Bolesław Twardowski zaczął słać listy do jezuitów w trosce o Święty Wizerunek Kochawińskiej Pani, doradzając jak najszybsze przewiezienie Obrazu w bezpieczne miejsce. Ponieważ istniała wierna kopia Ikony, można było pod osłoną nocy dokonać zamiany, utrzymując całe przedsięwzięcie w tajemnicy. Tak też uczyniono. Obraz wraz ze sprzętem liturgicznym, książkami i wszystkimi bardziej wartościowymi przedmiotami, jakie udało się do tej pory zachować, załadowano do wagonów, które konwojowane przez o. Mariana Brukałę i br. Wojciecha Pieczonkę, po dwóch dnia drogi, 25 maja 1944 roku, bezpiecznie dotarły do Kolegium Księży Jezuitów w Starej Wsi koło Brzozowa. W kolejnych dniach, innymi wagonami dotarła reszta cennych przedmiotów z kochawińskiego kościoła. Kiedy miejscowość znalazła się na linii frontu, zarówno Obraz, jak i cały kościelny dobytek spoczywały w bezpiecznym miejscu.

         31 lipca 1944 roku Kochawina znalazła się pod ostrzałem artylerii. Kościół otrzymał 6 pocisków. Wieża służyła za punkt obserwacyjny. Przez cztery długie dni o. Józef Piecuch i pozostali przy nim ojcowie ukrywali się w okolicy, ponieważ kościół i plebanię przejęło dowództwo frontu.

„Chociaż ten teren obstrzeliwany był mocno przez maszynowe karabiny, choć kule obok nas ze sykiem spadały, wyszliśmy z tych opresji cało. Sprawdziły się słowa pieśni: «Żołnierze strzelają, Pan bóg kule nosi»” (o. J. Piecuch).

Na domiar złego w początkach 1945 roku doszczętnie spłonęła plebania. Ojcowie pomimo coraz bardziej tragicznej sytuacji nadal prowadzili pracę duszpasterską.

         W połowie 1945 roku okolica opustoszała. Kiedy 15 sierpnia obchodzono uroczyście odpust, niewielka już liczba czcicieli przyszła na spotkanie z Matką Dobrej Drogi. Na twarzach zgromadzonych Polaków malował się smutek. Niemal wszyscy byli przekonani, że to ostatni już odpust w Kochawinie.

         Nadszedł czas kiedy miejscowość musieli opuścić także kapłani. O. Piecuch do samego końca prowadził działalności duszpasterską ryzykując życiem. Wyjechał w 1946 roku, ostatnim transportem, przebrany i ukryty, cudem tylko unikając aresztowania.

         Władze komunistyczne zamknęły Sanktuarium Kochawińskie, przekazując kościół do dyspozycji miejscowego kołchozu. Urządzono tu magazyn lnu, a budynki przyparafialne przeznaczono na internat i zakład dla dzieci upośledzonych. Wnętrze kościoła zniszczono doszczętnie. Ołtarze i konfesjonały porąbano siekierami, zdemolowano dębową okładzinę ścian, organy i witraże. Dewastacja trwała jeszcze w latach 50. Wówczas zerwano również krzyże.

         Po przesunięciu granic, Kochawinę przemianowano na Hnizdyczów. W 1991 roku kościół przejęła ukraińska cerkiew katolicka, a opiekę nad parafią powierzono ukraińskim Ojcom Redemptorystom.